Kiedy odchodzisz jest tak zimno.
Wchłaniam każdy detal,
aby nie rozpadł się choćby atom.
W prezbiterium starych drzew,
odartych z nagości, nic nie ukryję:
senne rojenia, które zbieram,
szelest spadającego liścia,
kanwę, którą igła lubi przebijać,
lawendę w stęchłej szafie
pachnącą wiosenną świeżością.
Lodowatą różę wyrzeźbioną na szybie
przez mroźny oddech
wypuszczony z płuc,
które ukrzyżowano na czarnej sośnie[1].
To przeorane myśli, którym
bliżej do Tartaru, niż na elizejskie,
kwitnące pośrodku płatka czasu.
Kiedy jesteś obok widzę blask źrenicy,
jak z nagła przez sekund parę,
by zamilknąć, sapię.
Nie licząc nasycenia, iskry ponad pożar,
błagając o jeszcze, choćby w półśnie,
ze śladami paznokci na plecach, odsłaniam
twoje strzeżone, mroczne oblicze.
© Kasia Dominik
[1] Rodzaju drzewa, na którym ukrzyżowano Jezusa.