Z samego ranka w cichej Strzegowie
biją się myśli Damiana po głowie.
„A ciocia już jest? Przyjedzie dziś?
Mieliśmy przecież do cyrku iść!”.
Mama zawzięcie ugniata ciasto,
gotowa syna ściereczką chlasnąć.
„Dziecko kochane!” – z wyrzutem pyta:
„Będziesz tak w kółko, jak zdarta płyta?
Robota sama się w rękach pali…
a ty masz na buzi ślad dżemu z malin!
Idź no się umyj. Toż od śniadania
jeszcześ nie zdążył zmienić ubrania!”.
Wytarłszy usta rękawem z przodu,
bohater zmierza wprost do ogrodu.
Chłodne powietrze szczypie go w skórę,
zza chmur wygląda słoneczko bure;
zima prawie przed wiosną ucieka,
ale ta idzie jeszcze z daleka.
Nagle w tej chwili przez bramy wrota
nadjeżdża wołga w kolorze złota.
Wysiada z lewej kierowcy strony
ktoś dla luksusu i gwiazd stworzony:
na włosach dumna czapka puchata,
szalik z kaszmiru szyję oplata,
bajeczna parka ogrzewa ciało…
a gdyby tego było za mało,
to ma na dłoniach dwie rękawiczki;
miękkie i ciepłe jak dla księżniczki.
W kozaczkach z futrem na cienkim obcasie
pomylić ją z niedźwiedzicą da się.
„Damian, syneczku! Jestem już, jestem!” –
objęła go silnym, serdecznym gestem.
„Na zewnątrz czekasz, choć mróz szaleje?
Szybko, do środka, bo cię zawieje!”.
Nie było mrozu rodem z Syberii,
ale cioteczka bliska histerii.
Damian jest grzeczny i się nie kłóci,
a więc posłusznie do domu wróci.
Bardzo chciałby się kiedyś odważyć
spytać, czy biedna się w futrze nie parzy.
Tylko co ciocia wstąpiła w progi,
piszczy do mamy swym głosem srogim:
„Niewiarygodne! Heleno, litości!
Ziąb przejmujący do szpiku kości…
Damian bez kurtki lata po dworze…
Heleno, siostrzyczko – tak być nie może!”.
Mama z całą czułością Cerbera
rzuca robotę; syna ubiera.
To kalesonów para cieplutka –
jak druga skóra trzyma się udka.
Tu dla rozgrzewki dresowe spodnie,
żeby małemu było wygodnie.
Podkolanówki do nóg połowy
i w dół od pasa Damian gotowy.
Chwieje się lekko krokiem łamagi…
wszystko przez buty niemałej wagi.
Spoczywa na plecach sweter wełniany
(babci rękami jeszcze dziergany),
a ciocia z miną prawdziwie dziarską
dopina na nim kurtkę narciarską.
Czapeczka, szalik i rękawice –
tak Damian mógłby podbić stolicę.
Ale nie w głowie mu teraz Warszawa,
do cyrku czeka dzisiaj wyprawa!
Błyszczące auto przyciąga wzrok –
idzie za ciocią chłopiec krok w krok.
Mają bilety i kukurydzę,
pod namiot wchodzą, z tego, co widzę.
Ciocia z natury się pnie na wyżynę,
a Damian dźwiga tę swoją pierzynę…
usiadł nareszcie. Westchnął głęboko;
na scenę wbiegły małpki z Maroko.
Lecz pod sufitem sauna prawdziwa
i chłopiec czuje, że się rozpływa…
nie od zachwytu nad artystami.
Ani na taniec nie spojrzał z szablami,
ani chociażby na fragment pokazu
klaunów, co wszystkich śmieszą od razu.
Nie widział świetnej tresury lwów,
choć był ciekawy ich groźnych kłów.
Konie mu odjechały w dal siną…
wściekły prawie zachłysnął się śliną;
jednak z ciocią do domu wracając,
siedział cichutko jak polny zając.
Ledwie za bramą wołga przepadła,
zbliża się cichym krokiem wahadła
mama, i wcale nie od niechcenia,
pyta z nadzieją o pierwsze wrażenia.
„Masakra! Najgorszy dzień w życiu!” –
resztę wieczoru spędził w ukryciu.
I nie domyślił się nikt niechcąco,
że Damianowi było gorąco.
Mamy! Sprawdzajcie same pogodę,
zanim na jakiś cyrk dacie zgodę.